Apostołowie... Ilu ich było? Zaledwie dwunastu. Jezus sam ich sobie wybrał spośród ogromnej rzeszy.
W tych dniach [Jezus] udał się na górę, aby się pomodlić. Całą noc spędził na modlitwie z Bogiem. Gdy nastał dzień, przywołał swoich uczniów i wybrał sposród nich dwunastu. Nazwał ich apostołami: Szymona, którego nazwał Piotrem, i Andrzeja, jego brata, i Jakuba, i Jana, i Filipa, i Bartłomieja, Mateusza, i Tomasza, i Jakuba, [syna] Alfeusza, i Szymona nazywanego Zelotą, i Judę, [syna] Jakuba, i Judasza Iskariotę, który stał się zdrajcą.
Łk 4, 13-16
„Apostoł” to człowiek „posłany”. Z misją, z zadaniem do wypełnienia. Apostołowie to ludzie posłani przez Zbawiciela, by budować na świecie nowy ład – porządek Boży.
Tej niezwykłej misji nie otrzymali od razu – w chwili „namaszczenia na ucznia”. Miała stać się ich udziałem dopiero w dniu, w którym otrzymali Ducha Świętego: pieć̨ dni po zmartwychwstaniu ich Boskiego Nauczyciela.
Do swej misji gotowi byli dopiero w dniu Pięćdziesiątnicy. Nie wcześniej.
Musieli przebyć długą drogę. Od „ja” do „Bóg”.
Zostali „wyapostołowani” w dniu Zesłania Ducha Świętego. Mówi o tym Pismo Święte:
A podczas wspólnego posiłku kazał im nie odchodzić z Jerozolimy, ale oczekiwać obietnicy Ojca: «Słyszeliście o niej ode Mnie - [mówił] - Jan chrzcił wodą, ale wy wkrótce zostaniecie ochrzczeni Duchem Świętym». (...) Gdy Duch Świety zstąpi na was, otrzymacie Jego moc i będziecie moimi swiadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi».
Dz 1,3-8
Długo Jezus przygotowywał Apostołów do niezwykłych zadań. Przez cały czas swej publicznej działalności miał ich blisko siebie, by ich nauczać. Musieli pobrać wiele lekcji od swego Mistrza. Nie tyle zdobyć wiedzę, ile przemienić serce.
Przede wszystkim serce.
Ostatnie, najważniejsze nauki otrzymali już po Wielkiej Nocy. Czytamy, że Jezus „ukazywał się im przez czterdzieści dni i mówił o królestwie Bożym” (Dz 1,3).
Jego królestwie.
Wciąż jeszcze przygotowywał swoich Apostołów do rozesłania. A oni wciąż jeszcze nie byli gotowi. Wciąż jeszcze stawiali Mu złe pytania.
Był ich Nauczycielem, a oni Jego uczniami.
Tych dwunastu uczyło się u Jezusa. On był ich Mistrzem, Rabbim i Wychowawcą. A oni byli Jego uczniami. Jak się okaże, kiepskimi.
Stojący przy Jezusie Apostołowie byli „kimś”. Przynajmniej w oczach tłumu.
I własnych.
Gdy zapytamy Pana Boga, niekoniecznie okaże się, że w tamtym czasie byli oni „kimś”...
A przecież... stanęli na drodze najpiękniejszej. Byli przez Jezusa wybrani.
Byli Mu najbliżsi.
Byli świadkami wszystkiego, co robił. Widzieli z bliska każdy cud.
Słyszeli wyraźnie każde słowo Jego nauki.
Na osobności Mistrz dodatkowo wyjaśniał im sensy wypowiedzianych wcześniej słów. Tłumaczył znaczenia nierozpoznane przez słuchaczy.
Pośredniczyli w spotkaniach Jezusa z ludźmi, co więcej – zastępowali Go. Bywało, że nieskutecznie.
Czytamy na przykład:
Wśród przybyłych dla oddania czci w czasie świeta znajdowało się także trochę Hellenów. Ci podeszli do Filipa z Betsaidy Galilejskiej i prosili go: «Panie, chcielibyśmy zobaczyć się z Jezusem». Filip poszedł i powiedział to Andrzejowi, a Andrzej i Filip poszli i powiedzieli Jezusowi.
J 12, 20-23
Gdy Jezus z Piotrem, Jakubem i Janem zstąpił z góry i przyszedł do uczniów, ujrzał wielki tłum wokół nich i uczonych w Piśmie, którzy rozprawiali z nimi. Skoro Go zobaczyli, zaraz podziw ogarnął cały tłum i przybiegając, witali Go. On ich zapytał: «O czym rozprawiacie z nimi?». Odpowiedział Mu jeden z tłumu: «Nauczycielu, przyprowadziłem do Ciebie mojego syna, który ma ducha niemego. Ten gdziekolwiek go chwyci, rzuca nim, a on wtedy się pieni, zgrzyta zębami i drętwieje. Powiedziałem Twoim uczniom, żeby go wyrzucili, ale nie mogli».
Mk 9,14-18
Byli elitą. Byli wybrańcami. Bardzo to sobie cenili.
Byli „kimś”.
Jakimś cudem trafił się im najlepszy los.
Przyszłość malowała się im w najpiękniejszych kolorach. Wiedzieli, że czeka ich udział w chwale ich Mistrza i Pana.
Gotowi byli pójść za Nim w ogień. Ale w chwili, kiedy pojawił się płomień, uciekli. Jeden Go sprzedał, drugi Go zdradził, pozostali odeszli od Niego w pośpiechu. Dlaczego? Skąd taka zmiana?
ROBI SIĘ PUSTO
Co takiego się stało? Dlaczego Apostołowie wyrzekli się swego umiłowanego Mistrza?
Odpowiedź kryje się w ewangelicznej scenie opisującej wędrówkę dwóch uczniów do Emaus.
Tego samego dnia [zmartwychwstania Jezusa] dwaj z nich [uczniów] byli w drodze do wsi, zwanej Emaus, oddalonej sześćdziesiąt stadiów od Jerozolimy. Rozmawiali oni z sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak rozmawiali i rozprawiali z sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali. On zaś ich zapytał: «Cóż to za rozmowy prowadzicie z sobą w drodze?». Zatrzymali się smutni. A jeden z nich, imieniem Kleofas, odpowiedział Mu: «Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało». Zapytał ich: «Cóż takiego?». Odpowiedzieli Mu: «To, co się stało z Jezusem Nazarejczykiem, który był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu; jak arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali. A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela».
Łk 24, 13–21
Jest już po Wielkim Piątku. Wszystko się skończyło. Jezus umarł. Przegrał. Został odtrącony przez swój naród.
Zamiast nosić koronę królewską, umarł w koronie cierniowej. Nie wprowadził Apostołów do ich wymarzonego królestwa, ale wkroczył w budzącą lęk krainę śmierci.
Nie był mężem wielkiej chwały, ale mężem bezbrzeżnego cierpienia. Apostołowie nie byli gotowi stać się do Niego podobni.
„A myśmy się spodziewali” – żalą się dwaj uczniowie pospiesznie uciekający z Jerozolimy. Tam już wszystko się skończyło. Było niebezpiecznie. Mogli stać się ofiarą prześladowań. Już nie są wybrańcami losu. Groziło im „niebezpieczeństwo”.
Teraz trzeba szybko wrócić do dawnego życia. Zatrzeć za sobą ślady. Jezus nie ma już uczniów. Nie ma Apostołów. „A myśmy się spodziewali”. „Spodziewali...”
W tym słowie ukryty został dla nas klucz.
Jaki? Chyba już przeczuwamy... Apostołowie mieli swoje wyobrażenie Jezusa.
Nałozyli na Niego swoje potrzeby, swoje nadzieje, swoje oczekiwania. Nie pytali, co On chce im dać. Mówili Mu, co oni chcą, by im dał. Oczekiwali od Niego „czegoś”.
Jezus był na usługach ich marzeń.
Podeszła do Niego matka synów Zebedeusza razem z tymi swoimi synami [Jakubem i Janem] i mając pewną prośbę do Niego, kłaniała się. On odezwał się do niej: «Czego chcesz?». Rzekła Mu: «Spraw, aby ci moi dwaj synowie zasiedli w Twoim królestwie jeden po prawej, drugi po lewej Twojej stronie».
Mt 20,20-22
A On marzeń Apostołów nie spełnił...
Myśleli, że bedzie Mesjaszem. Był nim rzeczywiście, ale inaczej niż oni oczekiwali. Byli pewni, że przyniesie zbawienie. Przyniósł, ale inaczej niż oni się spodziewali. Inne było Jego królestwo, zbawienie, władza.
I choć mówił im o tym przez trzy lata, nie dotarło to do nich. Nie chcieli usłyszeć Prawdy. Tak byli przywiązani do swoich wyobrażeń, że stali się łaskoszczelni i prawdoodporni.
Ich Jezus miał przepędzić Rzymian, odnowić państwo izraelskie, być uwielbianym królem i ukochanym zbawcą. Jeszcze po powstaniu Nauczyciela z martwych Apostołowie mają swoje oczekiwania. Wciąż nie są gotowi postawić właściwego pytania. Zamiast tego mówią: „Panie, czy w tym czasie przywrócisz królestwo Izraela?” (Dz 1,6).
Oni mieli być przy Nim „kimś”: ich udziałem miała stać się władza, uwielbienie, sława i bogactwo.
To wszystko miało się dziać „na świecie”, według jego doczesnych kryteriów i przyziemnych wartości.
W ludzkim wymiarze.
Apostołowie karmili się tymi oczekiwaniami tak łapczywie, że nie było już w nich miejsca na nic innego.
Jezus nie dał im tego, co oczekiwali. Zawiódł ich. Jeden Go zdradził, drugi wyparł. Pozostali uciekli. Mistrz został bez uczniów. Sam. Zabrakło koło Niego Apostołów.
Ci wrócili do Niego dopiero po zmartwychwstaniu – ostatniej lekcji udzielonej im przez Mistrza.
MARYJA ZAWSZE CAŁA DLA BOGA
KTOŚ POZOSTAŁ
Minął Wielki Czwartek – dzień zdrady. Skończył się Wielki Piątek – dzień śmierci. Nadeszła Wielka Sobota – dzień ciszy. Nastał pierwszy „dzień po”.
Co się stało? Wielka cisza spowiła ziemię; wielka na niej cisza i pustka. Cisza wielka, bo Król zasnął. Ziemia się przelękła i zamilkła, bo Bóg zasnął w ludzkim ciele...
Starożytna homilia na Świętą i Wielką Sobotę
W Wielką Sobotę nikt już w Niego nie wierzył. Wszyscy byli smutni, zawiedzeni, przerażeni, że skoro On przegrał, czeka ich może ten sam los.
Zresztą Jezus ich przed tym ostrzegał.
Nie jest uczeń nad mistrza ani sługa nad swego pana. Wystarczy uczniowi, aby był jak jego mistrz, a sługa jak jego pan.
Mt 10,24-25
Więc nie byli już uczniami. Czas odejść. Nikt nie został Mu wierny.
Nikt już w Niego nie wierzył.
Nikt? Gdyby to była prawda..., co by to oznaczało?
Że Jego dzieło zbawienia na krzyżu dokonałoby się w przerażającej samotności. Nie byłoby przy Jezusie nikogo z nas. Zbawiciel wypełniłby wszystko, ale zabrakłoby przy nim człowieka... Ale przecież jest Kościół, który właśnie wtedy – w Wielki Piątek – narodził się w Męce Jezusa!
Przecież dzieło Krzyża trwa! Więc wypełniło się wszystko.
Wszystko miało sens.
Nieprawdą jest więc, że nikt już w Niego nie wierzył.
Wyciągnięta ku człowiekowi dłoń Boga napotkała wyciągniętą ku Niemu dłoń człowieka.
Nikt nie wierzył? Wszyscy Go opuścili? Nie wszyscy. Była Maryja. Tamtego dnia cały Kościół był zamknięty w Jej Niepokalanym Sercu.
Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła! Która uwierzyłaś (...) poprzez całą mękę Ogrójca, ubiczowania, koronowania cierniami, drogi krzyżowej i która uwierzyłaś pod krzyżem na Golgocie (...). Matko nasza, uwieńczona koroną niebieskiej chwały!
św. Jan Paweł II, Anioł Pański, 14 października 1987
Tamtego dnia Ona jedna była całym Kościołem. Cała wiara Eklezji zamknęła się w jednym sercu.
W Jej Sercu.
Niepokalana poprzedza wszystkich, a więc także samego Piotra i Apostołów. Dzieje się tak nie tylko dlatego, że Piotr i Apostołowie są, podobnie jak cały rodzaj ludzki zrodzeni w stanie grzechu... ale także dlatego, że jedynym celem ich potrójnego munus [misji] jest budowanie Kościoła według tego ideału świętości, którego pierwowzorem jest Maryja.
św. Jan Paweł II, Anioł Pański,
22 grudnia 1987
INNA NIŻ WSZYSCY
Co Ją odróżniło od Apostołów? Dłużej była uczennicą niż oni. Uczyła się od Niego trzydzieści lat Nazaretu. Żyła przy Nim. Oddychała Jego obecnością jak powietrzem. Święty Ludwik twierdzi, że te ukryte trzydzieści lat życia Zbawiciela było ważniejsze dla dzieła zbawienia niż trzy lata działalności publicznej. A wtedy, w Nazarecie, Mistrz miał tylko jednego Ucznia. Maryję.
Przez lat trzydzieści. Słowo Wcielone oddało Bogu, swemu Ojcu, więcej chwały wtedy, kiedy było poddane Najświętszej Dziewicy i od Niej zależne, niż gdyby poświęciło te trzydziesci lat na czynienie cudów, na głoszenie słowa Bożego po całej ziemi, na nawracanie wszystkich ludzi, inaczej bowiem czyniłoby to wszystko.
św. Ludwik Grignion de Montfort „Traktat o prawdziwym nabożeństwie”
Pozostała Uczniem i potem, w czasie gdy Jej Syn wszedł w tajemnice światła i w tajemnice bólu. Jej uważna obecność duchem, a gdy się dało – ciałem, towarzyszyła Jezusowi przez cały czas Jego działalności publicznej. Aż po stanięcie pod krzyżem.
I dalej.
Była inna.
Ona wierzyła w Jezusa, nie w swoje wyobrażenia o Nim.
Nie miała swoich wyobrażeń. Nie miała swoich oczekiwań.
Ufała, oczekiwała tego, co daje Bóg. Niczego więcej. Tylko tego. Liczył się On, nie Ona. Nie ciągnęła jak Apostołowie – i my – Boga za rękę, by poszedł tam, gdzie my chcemy, by był w naszych sprawach. By był naszym Bogiem.
Ona chciała być Jego człowiekiem. Dawała się prowadzić, gdzie On chciał. Chciała być tam, gdzie On chce. Być w sprawach Boga. Być cała dla Niego.
Maryja – człowiek w sprawach Boga, nie Bóg w sprawach człowieka.
Oto róznica.
BĄDŹ UCZNIEM
Kiedy się objawia, właściwie nie musimy wiedzieć nic więcej, poza tym, że znowu przyszła. Kazde Jej objawienie to dla nas wielkie święto.
Przychodzi, by przypomnieć tajemnicę ucznia.
